Puk puk. Kto tam? - To Pucio!

Czyli co nieco o książeczkach i grach edukacyjnych z serii Pucio, wydawnictwa "Nasza Księgarnia". 


Myślę, że większość rodziców bardzo dobrze zna puciowe zestawy, jednak zapewne znajdzie się grono opiekunów, którym te świetne pomoce naukowe są kompletnie obce. 
Muszę przyznać, że sama bardzo długo zwlekałam z zakupieniem tych cudactw. Jakoś nie mogłam się przekonać, mimo wielu dobrych opinii ze strony innych mam i tatusiów. W końcu zaryzykowałam i kupiłam jedną, małą książeczkę - zabawy gestem i dźwiękiem. Przejrzałam ją i dosłownie przepadłam. Lilka tak samo. Tutaj muszę wspomnieć, że książeczkę tą nabyłam, kiedy moja córa miała około 13 miesięcy. 
Tych kilka tekturowych stron opatrzonych w minimalistyczne obrazki i pojedyncze słowa dają tak wiele satysfakcji, że ciężko to opisać, ale postaram się... 

Małe, a cieszy.
Zaczęło się u nas od malutkiej książeczki, takiej raptem 14x14 cm. Nic wielkiego, pomyślałam. A później otworzyłam stronę i przewracałam kolejne z coraz to większym uśmiechem na twarzy. Co więcej, moja satysfakcja urosła do maksimum, jak zobaczyłam, że pojawiają się słowa oraz polecenia, które Lili już dobrze zna i rozumie. Mogłam zacząć się z nią bawić. 
Lili machała rączką bohaterowi książeczki na przywitanie, uderzała w namalowany bębenek powtarzając przy tym "bam bam", zakrywała oczy i odkrywała je, gdy pojawiło się hasło "Nie ma Pucia, nie ma. - Akuku!", biła brawo, a także machała na pożegnanie, mówiąc przy tym znane wszystkim , dziecięce "pa pa". 
To było dla mnie uczucie, które ciężko opisać. To trochę jak połączenie radości, satysfakcji i dumy ze swojej pociechy, a jednocześnie zadziwienia całą tą konstrukcją książeczki, która w tak prosty, ale ciekawy sposób działa na rozwój mojego dziecka. 



Większe cieszy bardziej. 
Szybko podjęłam decyzję o powiększeniu naszej kolekcji i kilka dni później dokupiłam kolejną (większą już) książeczkę - Pucio uczy się mówić (205x250mm) oraz grę edukacyjną - pierwsze zabawy. A po kolejnych kilkunastu dniach - następne książki i gry. 
Jeśli chodzi o większą książkę, to początkowo moja córka nie interesowała się nią tak bardzo, jak tą mniejszą. Po prostu przerosła ją ilość obrazków i słów w niej zawartych. Muszę przyznać, że tu już zrobiło się ciekawie. Poza samymi obrazkami i słowami, pojawiły się krótkie historyjki. Ponadto obrazki zostały namalowane tak, aby same w sobie przekazywały dziecku jakąś sytuację. Są pięknie zilustrowane. Mają obserwatora (bo nie ukrywajmy, że roczne dziecko jeszcze nie czyta) do siebie zachęcić i tak właśnie działają. Po kilku próbach Lilka zaczęła sama przewracać strony i pokazywać na obrazki, które ją interesują. Przyznam, że przestałam już czytać załączone opowiadania. Po prostu opisywałam jej prostymi słowami (użytymi w książce) rzecz, czynność czy postać, którą wskazywała. 
Czasem wchodzi w interakcje i powie "nu nu", pokazując przy tym paluszkiem, gdy zobaczy podobną sytuację na obrazku, albo jakieś nowe słowo, które często jej powtarzam, ale zazwyczaj po prostu bierze książeczkę, siada z nią obok mnie i przewraca te wielkie (w stosunku do jej małych rączek) strony. 
Wskazuje obrazki, żeby coś jej powiedzieć i tak właśnie się bawimy. Czasem człowiek myśli, że ona po prostu przekłada te strony bez większego zastanowienia, a po kilku dniach doznaje się szoku (i euforii trochę też), bo dziecko po raz pierwszy wypowiada nowe słowo, które usłyszało właśnie dzięki tej magicznej - puciowej książeczce.


"Pierwsze zabawy"... 
...czyli - fiszki słowno-obrazkowe można wykorzystać na kilka różnych sposobów. U nas, na tą chwilę, sprawdzają się dwa. Pierwszym z nich jest pokazywanie dziecku pojedynczych kafelek, nazywając je konkretnym słowem (kot - miał, kura - ko ko, stłuczony wazon - bach, itd.). Drugim z kolei jest zakrywanie poszczególnego obrazka np. plastikowym kubeczkiem i odkrywanie go, mówiąc przy tym m.in. "nie ma koko, jest ko ko!". 
To takie proste zabawy, ale dziecko przez kilka minut skupia na tym swoją uwagę i coś koduje. Wiadomo: nie od razu Rzym zbudowano... i nie od razu dziecko będzie pięknie współpracowało, mówiło, czy też naśladowało konkretne czynności. Jednak jest to jakiś element pomocniczy w zabawie i nauce. Taki dodatek, dzięki któremu być może uda nam się zainteresować malucha i zmobilizować go do uczenia się nowych rzeczy. 


Zabawa w dopasowywanie, czyli domino.
Tak właśnie, to kolejna bardzo fajna gra edukacyjna dla dziecka, które skończyło już kilkanaście miesięcy. I choć na opakowaniu gra została oznaczona, jako przeznaczona dla dziecka powyżej 2 roku życia, to powiem szczerze, że moim zdaniem - poradzi sobie z nią każdy maluch, który potrafi rozpoznać konkretny obrazek lub kolor i go do siebie dopasować. Gra, tak naprawdę, jest bardzo prosta. Właściwie, została skonstruowana w sposób, by zachęcić do zabawy dzieci na różnym etapie wieku i rozwoju. 
W zestawie znajduje się 28 elementów 6x12 cm, które po jednej stronie mają nadrukowane proste obrazki na konkretnym tle... zaś na odwrocie słynne dla domina oczka (identyczne jak na kostce do gry) z kombinacjami liczb od 0 do 6. Moja córka ma aktualnie skończone 16 miesięcy i potrafi dopasować do siebie elementy obrazkowe. Wiadomo, nie układa jeszcze domina tak profesjonalnie, ale przyniesie mi kafelek z obrazkiem, jaki jej wskażę i położy go obok tego wyznaczonego (lub na nim). Wtedy ja po prostu układam tzw. dominowego węża, a Lilka ma frajdę, że odnajduje właściwe obrazki i mi je przynosi. Zabawa na całego, jak na dziecko w jej wieku.



Bo pomocy edukacyjnych nigdy za wiele. 
I tym sposobem, na naszej półce znalazły się kolejne książeczki i gry z tej samej serii. No kochamy Pucia całym sercem - no dobra, ja kocham. Ale Lilka też go lubi i to mi się właśnie podoba. Lubię, kiedy moje dziecko (choć dopiero ma kilkanaście miesięcy), wybiera właśnie książki, bądź gry/zabawki edukacyjne, zamiast znajdować sobie niebezpieczne zabawy w naszym małym mieszkaniu. Choć i to jest niestety nieuniknione i czasem zdarza jej się nabić guza. Dosłownie - często, gdy z mężem prosimy ją o przyniesienie zabawki, którą chce się z nami bawić - sięga po książkę lub taką grę edukacyjną, czy to z serii Pucio, czy od CzuCzu. Dla mnie już ogromnym zaskoczeniem jest fakt, że tak mały brzdąc wybiera sobie coś do nauki, zamiast misia, czy lalki.
Nasza puciowa kolekcja stale się powiększa o nowe zdobycze. Brakuje nam co nieco, ale będziemy dokupować kolejne książeczki i gry z czasem, w stosunku do możliwości naszej małej dziewczynki. 



Ale Pucio to nie jedyna seria książeczek, którą naprawdę bardzo lubimy. Posiadamy, jeszcze kilka ciekawych egzemplarzy, w nieco innych kategoriach rozwojowych, wartych polecenia. Dlatego niebawem pojawią się kolejne wpisy polecajkowe w temacie książeczek. Zostańcie z nami :)

Lani

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Instagram