Czasem współpraca rodzi przyjaźń

Może wiecie, a może nie... ale bardzo cenię sobie wygodę, swobodę i komfort mojego dziecka. Na tyle, że czasem sięgam nie tylko po ubrania z sieciówek, ale również te wykonywane przez inne mamy - czyli ubrania marek handmade. 

Kilka razy zdarzyło mi się również zawrzeć współprace barterowe z takimi firmami, ale dziś pragnę przedstawić Wam historię jednej z moich kooperacji, która przerodziła się w przyjaźń. Nie będzie to typowa reklama promująca ubranka. To coś więcej, to opowieść o relacji, jaka zakiełkowała dzięki jednej wiadomości barterowej. Zacznijmy więc od początku...

Dawien dawno i całkiem przypadkiem, kiedy przeglądałam Instagram w poszukiwaniu nowinek, wpadłam na stronę Uszyte z Freją. To był raptem początek ich działalności. Na stronie widniało kilkanaście, może nieco więcej estetycznych fotek, prezentujących ich uszytki. Spodobało mi się to, co tworzą, więc stwierdziłam, że zaobserwuję profil i pozostawię po sobie ślad. Lubię wspierać polskie marki, i uważam, że nawet podbiciem zasięgu można zdziałać cuda (pomyślcie co byłoby, gdyby tak każdy zostawił po sobie serduszko i komentarz na profilu innej osoby). 
Po jakimś czasie Kasia - właścicielka marki - skontaktowała się ze mną w wiadomości prywatnej i zaproponowała współpracę barterową. Zgodziłam się. Ustaliłyśmy kilka szczegółów (choć ja wymagająca nie byłam i do tej pory nie jestem!), wymieniłyśmy zdania, a po kilku dniach w naszych rękach była już paczka z pięknym zestawem... 


Wszystko zaczęło się od karmelowej bluzy w cętki i leginsów w odcieniu kawy z mlekiem. 
Nie czekałam długo ze zdjęciami. Już następnego dnia wystroiłam córkę i złapałam za aparat. Wyszło kilka dobrych ujęć, które obrobiłam i wysłałam Kasi. Do tego wrzuciłam post na swój profil i... koniec. A tak naprawdę, to właśnie dopiero początek. 
Los chciał, że mieszkamy całkiem niedaleko siebie. W zasadzie dzieli nas raptem 12 kilometrów. Zaczęłyśmy więc wymieniać zdania i jakoś tak, słowo po słowie, doszłyśmy do wniosku, że łączy nas wiele wspólnego. 
Rozmawiałyśmy godzinami: o naszych rodzinach, dzieciach, porodzie, o przeszłości, a także o planach jakie snujemy na przyszłość. Plotkowałyśmy o naszych problemach, a także sukcesach i choć niektóre tematy wydawały się całkiem banalne, sprawiały nam wiele wspólnej satysfakcji. 


Ten biznes jest trudny
Otwarcie rozmawiałyśmy o trendach na rynku. Otóż, w owych czasach, bardzo ciężko jest się znaleźć w centrum zainteresowania. Trudno pozyskać nowych odbiorców, którzy poza chęcią otrzymania darmowej paczki, chcą również dać coś od siebie. Dziś większość instagramowych mam posiada wykupiony pakiet obserwatorów swojego profilu, co niestety (na ich niekorzyść), bardzo łatwo sprawdzić, jako że Instagram umożliwia każdemu przejrzenie tej listy. Często zbijają na tym korzyści współpracowe...
Kasia już od początku wspominała mi, że zwraca dużą uwagę na osoby, które wybiera jako ambasadorów swojej marki. Nie liczy się dla niej ilość obserwatorów, jaką posiadają wybrane przez nią profile, tylko fakt, czy owi obserwatorzy są realni. 
Cieszę się, że zwraca na to uwagę. Co więcej, zauważyłam, że znaczna większość szanujących się twórców zaczęła to dostrzegać i od jakiegoś czasu w swoich naborach otwarcie pisze o realnych obserwatorach. 
Z Kasią rozmawiałyśmy też o tym, co modne... próbując przewidzieć jaką paletę barw będą wybierały mamy dla swoich pociech. Oprócz tego ekipa Uszyte z Freją stawia na wzory, które różnią się od tych, proponowanych Wam na popularnych stronach handmade. Nie chcą powielać tego, co znajdziecie na wielu uszytkowych profilach. 
I ja to zdecydowanie szanuję. Oni tworzą własną markę i choć ich aktualny fundusz nie pozwala jeszcze na stworzenie oryginalnych wzorów, to starają się szyć dla małych milusińskich naprawdę fajne i wygodne ubranka, a to już duży krok w stronę sukcesu. 


Czas na kolekcję jesienną
Rozmawiając tak o wyżej wspomnianych czynnikach, Kasia zapytała, czy zrobię zdjęcia ich jesiennej, a w zasadzie jesienno-zimowej kolekcji. Od razu się zgodziłam. Lubię robić zdjęcia i cały czas rzucam sobie nowe wyzwania, a uchwycenie na fotkach dwóch grymaśnych i wiecznie będących w ruchu brzdąców nie jest najłatwiejszym zadaniem dla fotografa amatora. 
Choć z aparatem przyjaźnię się już ponad 10 lat, to wciąż uważam, że daleko mi nawet do półprofesjonalizmu. Wiem, że dla wielu miłośników fotografii (jakiejkolwiek) dużą rolę gra pięknie rozmyte tło i emocje, jakie przekazujemy w tej ulotnej chwili. Nie jest jednak łatwym, osiągnięcie tego celu, posiadając do dyspozycji jedynie obiektyw typu KIT (czyli taki, bez większego szału). Jeszcze kilka lat temu dysponowałam nieco lepszym sprzętem, jednak po upływie lat (całkiem niedawno) musiałam nabyć nową lustrzankę, oswoić się z wcześniej mi nieznanymi funkcjami i dopiero rozpoczynam przygodę wzbogacania się o nowe szkła (głównie portretowe), czyli szukam tego, co może być dobre. 

To było wyzwanie
Koniec końców spotkaliśmy się na wcześniej ustaloną sesję nowej kolekcji. Nie było łatwo, dzieciaki po prostu ciężko współpracowały. Trudno było o ich zainteresowanie i choć każdy starał się robić z siebie przysłowiowego pajaca, to bardziej ciekawe okazywały się dynie i zabawki będące w zasięgu wzroku maluchów. Niemniej jednak coś się udało. W porywie chwili zrobiliśmy kilka ujęć, wypiliśmy szybką kawę i przeszliśmy się na ekspresowy spacer, dzięki któremu udało nam się zrobić jeszcze kilka fotek. 


Zdjęcia to nie wszystko
Na samej sesji zdjęciowej się nie skończyło. Postanowiłyśmy, razem z Kasią wyjść na wspólną kawę. Było świetnie, naprawdę dobrze nam się rozmawiało... nie tylko o najnowszej kolekcji, ale również o życiu i codzienności. Później były kolejne spotkania. I kolejna sesja - tym razem zimowa. Z punktu mojego widzenia, było jeszcze trudniej. Niewspółpracujące maluchy, trudne światło na kwadracie... Jednakże udało nam się zrobić kilka całkiem fajnych zdjęć nawiązujących do okresu świąt zimowych. 

Choć sesje były głównym czynnikiem naszych spotkań, to w pewnym sensie sprawiły, że chcieliśmy ten kontakt utrzymywać. Do tej pory często ze sobą piszemy, choć czasem bywa ciężko. Obie mamy na wychowaniu niesforne maluchy, które potrafią trafnie wykorzystać chwilę naszej nieuwagi i zrealizować swój jakże niebezpieczny plan. Często podczas naszych konwersacji, ja zdejmuję Lilkę z szafki, a Kasia swojego synka ze stołu. To całkiem zabawne, że maluchy wybierają sobie podobny moment by podbijać szczyty (swoich możliwości). 

Dziś mogę powiedzieć, że na swojej drodze, całkiem przypadkowo i online poznałam świetną przyjaciółkę i jej cudowną rodzinkę... no dobra, muszę jeszcze poznać twarz (a w zasadzie mordkę) ich marki, czyli Freję. 


A jeśli mowa o Frejce...
...to musicie wiedzieć, że psina została adoptowana przez Kasię i jej męża w 2019 roku, ze schroniska w Dąbrówce, koło Wejherowa. Była wtedy bardzo wychudzona - można było wręcz policzyć wszystkie jej żebra. Pomimo swojej przeszłości, psina tak szybko odnalazła się w nowej rodzinie, że błyskawicznie zaczęła przybierać na wadze. Za opiekę odwdzięczyła się niepodważalną miłością i ogromem pokładów radości. Jest nie tylko ich przyjaciółką i członkiem rodziny, ale również motywacją oraz inspiracją. Nie bez powodu znalazła się zarówno w nazwie, jak i logo marki. 

Podsumowując, chciałabym wszystkim Wam - zarówno osobom prowadzącym firmy, jak i też rodzicom, którzy współpracują z różnymi markami - życzyć, aby przytrafiła się właśnie taka historia. Aby Wasze relacje czasem odbiegły stricte od tych reklamowych, i zbudowały naprawdę stabilny fundament dobrej znajomości. Może nie od razu przyjaźni, ale relacji wartej uznania, każdej ze stron. 

Lani

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Instagram